Brian Aldiss        Non Stop

    . 7 .    

W samym środku mechanizmu zwanego człowiekiem znajduje się potężna wola życia. Jest to mechanizm tak delikatny i wrażliwy, że jakieś przykre zdarzenie w dzieciństwie może zrodzić pragnienie całkowicie przeciwstawne woli życia - pragnienie śmierci. Obie te tendencje istnieją spokojnie obok siebie i człowiek żyje nieświadom ich zupełnie. Dopiero gwałtowny kryzys ujawnia ich obecność, a zarazem fatalną dwoistość natury ludzkiej. I oto człowiek, zanim będzie w stanie przeciwstawić się wrogom zewnętrznym, musi najpierw stoczyć zaciętą walkę z samym sobą.

   Tak było z Complainem; po okresie niepamięci pojawiło się najpierw tylko szalone pragnienie ponownej ucieczki w nieświadomość. Ale nieświadomość go odrzuciła i zaraz zjawiło się głębokie przekonanie, że musi uciekać, aby uniknąć sytuacji, w której się znalazł. Chęć ucieczki po chwili zniknęła i pozostało pragnienie poddania się losowi i zanurzenia w nicość. Życie powracało jednak z uporem...

   Otworzył na chwilę oczy. Leżał w półmroku, na plecach, a coś jakby szary sufit znajdowało się zaledwie kilka cali nad jego głową. Sufit przesuwał się do tyłu lub też an sam posuwał się do przodu. Nie będąc w stanie rozstrzygnąć, jak to jest naprawdę, ponownie zamknął oczy. Wzrastające uczucie niewygody uświadomiło mu, że ma związane ręce i nogi.

   Bolała go głowa, a ohydny zapach wypełniał płuca tak, że oddychanie sprawiało dużą trudność. Zdał sobie sprawę, że Gigant trafił go jakimś gazowym pociskiem o działaniu natychmiastowym, ale w konsekwencji prawdopodobnie nieszkodliwym.

   Znów otworzył oczy. Sufit jakby nadal przesuwał się do tyłu, ale przenikające go stale drżenie sugerowało, że znajduje się na jakimś pojeździe będącym w ruchu. Nagle ten ruch ustał i Complain zobaczył wznoszącego się nad sobą Giganta, prawdopodobnie tego samego, który go postrzelił, a potem porwał. Przez na wpół przymknięte powieki zauważył, że olbrzym, z uwagi na ciasnotę pomieszczenia, może przebywać w nim tylko na czworakach. Po chwili Gigant namacał coś na suficie, przekręcił jakiś wyłącznik i część sufitu odchyliła się w górę. Błysnęło światło i doszedł stamtąd dźwięk niskich głosów. W przyszłości Complain bez trudu rozpoznawał ten powolny, niski głos, tak typowy dla sposobu mówienia Gigantów.

   Zanim zdążył cokolwiek przewidzieć, pochwycono go, zabrano z pojazdu i bez najmniejszego wysiłku wywleczono przez powstały w suficie otwór. Wielkie ręce uniosły go i dość łagodnie położyły przy ścianie.

   - Dochodzi do siebie - zauważył głos o dziwnym akcencie, ale Complain prawie nie zrozumiał, co tamten mówi.

   Zaniepokoiła go ta uwaga, po części dlatego, że w swoim pojęciu nie dał po sobie poznać, że wraca do przytomności, po części zaś dlatego, że mogła ona sugerować ponowne użycie gazu przez Gigantów.

   Przez otwór wciągnięto jakieś inne ciało, a za nim wdrapał się Gigant. Ropoczęła się rozmowa prowadzana szeptem i z tego, co Complain podsłuchał, wynikało, że drugie ciało należy do zabitego przez Roffery'ego Giganta. Drugi Gigant opisywał przebieg wydarzeń i wkrótce stało się jasne, że mówi do dwóch innych, ale z miejsca, w którym Complain leżał, widać było tylko ścianę.

   Ponownie zapadł w odrętwienie, starając się oczyścić płuca ze wstrętnego smrodu. Z bocznego pokoju wszedł inny Gigant i powiedział coś nawykłym do posłuchu tonem. Porywacz Complaina zaczął ponownie wyjaśniać sytuację, ale przerwano mu w pół słowa.

   - Czy powódź została opanowana? - spytał nowo przybyły.

   - Tak, panie Curtis. Umocowaliśmy nowy zawór odcinający na miejsce starego, który zardzewiał, i wyłączyliśmy wodę. Odblokowaliśmy odpływ i zainstalowaliśmy kilka nowych odcinków rur. Właśnie kończyliśmy robotę, kiedy pojawił się ten śpioch. Basen powinien być już w tej chwili pusty.

   - No dobrze, Randall - rzekł rozkazujący głos nazwany Curtisem - ale po co ścigaliście tych dwóch zawrotków?

   Przez chwilę panowała cisza, a potem drugi głos odezwał się przepraszająco:

   - Nie mieliśmy pojęcia, ilu ich jest. Baliśmy się, że nas napadną w studni kontrolnej. Musieliśmy wyjść i zobaczyć, co i jak. Gdybyśmy wiedzieli, że jest ich tylko dwóch, dalibyśmy im spokój.

   Giganci mówili tak strasznie powoli, że mimo dziwnego akcentu Complain nie miał żadnych trudności w zrozumieniu poszczególnych słów. Ogólnego sensu rozmowy jednak nie chwytał, zaczął więc już tracić zainteresowani tą dyskusją, gdy nagle zorientował się, że mową jest o nim. Zainteresowanie natychmiast powróciło.

   - Chyba wiesz, że będziesz miał kłopoty, Randall - rzekł surowy głos. - Znasz przepisy, to pachnie sądem wojennym. Moim zdaniem trudno ci będzie udowodnić, że działałeś w obronie własnej, szczególnie że ten drugi zawrotek utonął.

   - Nie utonął. Wyłowiłem go z wody i położyłem na zamkniętej klapie studni kontrolnej, aby przyszedł do siebie - odparł cierpko Randall.

   - Pomijając tę sprawę, co zamierzasz zrobić z tym tutaj egzemplarzem?

   - Gdybym go tam pozostawił, pewnie by utonął.

   - To po coś go tu przywlókł?

   - A może dąć mu po prostu w łeb i skończyć cały problem, panie Curtis? - odezwał się jeden z milczących dotychczas Gigantów.

   - To wykluczone. Zbrodnicze łamanie przepisów. Gzy poza tym mógłbyś z zimną krwi zabić człowieka?

   - Przecież to tylko zawrotek, panie Curtis - bronił się zapytany.

   - A może go dać na rehabilitację? - zasugerował Randall głosem pełnym zachwytu dla własnej bystrości.

   - Przecież on już jest za stary. Oni przyjmują tylko dzieci. Cóż to był za idiotyczny pomysł, aby go tu przywozić.

   - No... mówię przecież, że nie mogłem go tam zostawić, a jak już wyłowiłem jego kumpla, to... tam jest jakoś strasznie... zdawało mi się, że coś słyszę... Więc... więc... złapałem go i szybko uciekłem w bezpieczne miejsce.

   - Wyraźnie wpadłeś w panikę, Randall - powiedział Curtis. - W każdym razie nie potrzebujemy tu zawrotków. Musisz go odstawić z powrotem. To wszystko.

   Mówił krótko i zdecydowanie, a nastrój Complaina poprawił się wyraźnie, nic bowiem nie odpowiadało mu bardziej niż powrót tam, skąd przyszedł. Nie bał się Gigantów, gdyż przebywając wśród nich zdążył się zorientować, że są zbyt powolni i łagodni, aby być okrutni. Stanowiska Curtisa zupełnie nie rozumiał, było ono jednak nad wyraz dla niego korzystne. Rozpętała się kłótnia co do sposobu zorganizowania powrotu Complaina. Przyjaciele Randalla stanęli po jego stronie sprzeciwiając się dowódcy i wreszcie Curtis stracił cierpliwość.

   - No dobra - warknął - chodźmy do biura i zadzwońmy do Małego Psa. W ten sposób uzyskamy autorytatywną decyzję.

   - Łamiesz się, Curtis, co? - spytał jeden z pozostałych,, gdy wszyscy razem straszliwie powolnym, charakterystycznym dla gigantów krokiem, nie spojrzawszy nawet na Complaina, wyszli za Curtisem do drugiego pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi.

   Pierwszą myślą Complaina było, że Giganci są wyjątkowymi głupcami, skoro pozostawiają go bez straży; mógł przecież uciec teraz przez ten sam otwór w podłodze, którym przybył. Cała nadzieja prysła jednak, gdy próbował przewrócić się na bok. Przy pierwszym ruchu poczuł ostry ból mięśni, odór w płucach nasilił się. Jęknął i osunął się z powrotem opierając głowę o ścianę.

   Po wyjściu Gigantów samotność Complaina nie trwała więcej niż sekundę. Gdzieś w okolicy jego kolan rozległo się coś w rodzaju skrzypienia. Skręcając nieco głowę zauważył, że niewielki fragment ściany, o powierzchni kilku cali kwadratowych, został odsunięty, a w otworze o poszarpanych brzegach pojawiły się postacie, jakby żywcem wzięte ze złego snu. Było ich pięć. Wypadły z ogromną szybkością obiegając Complaina i wskakując na niego, aby zaraz zniknąć ponownie w otworze. Prawdopodobnie stanowiły one rodzaj straży przedniej, bo zaraz po nich pokazały się następne postacie, z których ruchów można się było zorientować, że nie są ostatnie. Były to szczury...

   Pięciu zwiadowców, małych i chudych, miało na szyjach kolczaste kołnierze. Jeden z nich był bez oka; w pustym oczodole, zgodnie z ruchem drugiego, zdrowego oka, drgała chrząstka. Z trzech szczurów, które pojawiły się w drugim rzucie, jeden był czarny jak noc i robił wrażenie dowódcy. Stał wyprostowany poruszając drobnymi, różowymi łapkami. Nie nosił kołnierza, za to górna część jego tułowia pokryta była różnorodnymi kawałkami metalu (był tam pierścionek, guzik, naparstek i gwoździe), tworzącymi rodzaj kolczugi. U pasa wisiał mu jakiś przedmiot, przypominający mały mieczyk. Zapiszczał gniewnie i natychmiast pięciu zwiadowców obiegło ponownie Complaina, wskakując mu na nogi, wdrapując się na kark, wślizgując za bluzę i szczerząc zęby o parę milimetrów od jego oczu. Osobista ochrona dowódcy, złożona z dwóch szczurów, dreptała nerwowo w miejscu oglądając się za siebie, a ich najeżone wąsy falowały niespokojnie.

   Ochrona stała na czterech łapach, a jako odzież służyło im tylko coś w rodzaju niewielkich i dość nędznych peleryn zarzuconych na plecy.

   Cały czas Complain wzdrygał się - był przyzwyczajony do widoku szczurów, ale ich zorganizowane i celowe działanie budziło w nim niepokój; poza tym zdawał sobie doskonale sprawę, że jeżeli szczury uznają za stosowne wygryźć mu oczy, jest, w obecnym swoim stanie, całkowicie bez szans.

   Szczury miały jednak najwyraźniej ważniejszy cel niż poszukiwanie przysmaków. Pojawiła się straż tylna, a z otworu w ścianie wydostały się, sapiąc, cztery dalsze potężne samce. Ciągnęły za sobą małą klatkę, którą zgodnie z piskliwymi rozkazami dowódcy szybko ustawiono naprzeciw twarzy Complaina, dając mu pełną sposobność zarówno dokładnego obejrzenia jej zawartości, jak i wdychania zapachu.

   Zwierzę znajdujące się w klatce było większe od szczura. Z sierści na szczycie jajowatej czaszki wyrastały mu długie uszy, ogon zaś był małym pęczkiem białego futerka. Complain nigdy w życiu nie widział takiego stworzenia, ale poznał je na podstawie opisów zasłyszanych od starych łowców z Kabin, Był to królik, zwierzę niezmiernie rzadkie, gdyż stanowiło przysmak szczurów. Spojrzał z zainteresowaniem na królika, który wpatrywał się w niego nerwowo. Gdy klatka. została już ustawiona, straż przednia, złożona z pięciu szczurów, zajęła stanowiska wzdłuż wewnętrznych drzwi, aby uważać na powrót Gigantów, dowódca zaś skoczył w stronę królika. Zwierzę cofnęło się rozpaczliwie, ale wysiłek okazał się daremny, było bowiem przywiązane do krat swego więzienia za wszystkie cztery łapy. Dowódca pochylił łeb i za chwilę w jego przednich zębach znalazł się ostry mieczyk, podobny do malutkiego sierpa, którym zaczął wymachiwać w okolicy karku królika. Po tej, trwającej przez chwilę, groźnej demonstracji schował mieczyk i gestykulując łapami zaczął biegać między klatką a twarzą Complaina.

   Królik najwyraźniej rozumiał, co go czeka. Complain zobaczył ze zdumieniem, jak oczy wychodzą mu z orbit. Wzdrygnął się, poczuł, jak coś usiłuje dotknąć jego mózgu, wtargnąć do środka, wypełnić go... Było to niezmiernie przykre uczucie, którego pomimo usilnych starań nie mógł się w żaden sposób pozbyć. Coś otaczało jego mózg, powoli, lecz nieustępliwie. Próbował potrząsnąć głową, ale niesamowite wrażenie nie ustępowało, a nawet nasilało się, przypominało szukanie czegoś po omacku, na oślep. Jakby umierający człowiek rozpaczliwie błądził po ciemnych pokojach w poszukiwaniu. wyłącznika. Complainowi wystąpił na czoło pot, zgrzytając zębami starał się przerwać ten ohydny kontakt, który nagle znalazł właściwy dostęp do jego jaźni,

   Umysł Complaina eksplodował nagle pytaniami.

   DLACZEGO...

   KTO...

   CO...

   JAK MOCNA,...

   CZY TY...

   CZY M0ŻESZ...

   CZY CHCESZ...

   Complain zaczął krzyczeć...

   Przerażający bełkot skończył się natychmiast, bezsensowne pytania umilkły. Zwiadowcy opuścili posterunki i wspólnie z tragarzami chwycili uwięzionego królika, zakręcili nim i wepchnęli klatkę z powrotem w otwór w ścianie. Dowódca wraz ze strażą przyboczną pognał za nimi popędzając ich gwałtownie. Zaraz potem ruchomy fragment ściany zamknął się - i najwyższy czas, gdyż do pokoju wpadł zwabiony krzykiem Gigant. Nogą przewrócił na wznak Complaina, który patrzył na niego bezradnie, bezskutecznie usiłując coś powiedzieć.

   Uspokojony Gigant powrócił do drugiego pokoju, tym razem jednak pozostawiając uchylone drzwi.

   - Zawrotka boli głowa - oświadczył. Complain słyszał teraz ich głosy. Wydawało mu się, że mówią do jakiejś maszyny, ale był zbyt zaabsorbowany swoim przeżyciem ze szczurami, aby zwracać uwagę na cokolwiek innego. Przez chwilę w jego czaszce przebywał szaleniec! Nauka ostrzegała, że mózg jest miejscem nieczystym. Święta trójca - Froyd, Yung i Bassit - przedostała się samotrzeć przez straszliwą zaporę snu, brata śmierci, znajdując za nią nie nicość - jak kiedyś wierzono - tylko podziemne groty i labirynty, pełne upiorów, występnie zdobytych skarbów, pijawek i żądz palących jak stężony kwas. Człowiek zobaczył siebie obnażonego - jako istotę pełną kompleksów i lęków. Podstawowym celem Nauki było wydobycie jak najwięcej z tych niezdrowych wyziewów na światło dzienne, ale może Nauka nie wdarła się nigdy dostatecznie głęboko?

   W Nauce zawsze używano określeń „świadomość" i „podświadomość", ale tylko w sensie alegorycznym. A może istnieje prawdziwa Podświadomość, zdolna opanować umysł ludzki? Czy trójca dotarła we wszystkie zawiłe korytarze? Czy to właśnie Podświadomość była tym krzyczącym w nim szaleńcem?

   Nagle znalazł odpowiedź. Była niezmiernie prosta, choć trudna do uwierzenia: między jego umysłem a umysłem tego uwięzionego stworzenia został nawiązany kontakt. Przypominając sobie dziwaczne pytania Complain wiedział już teraz, że pochodziły one od zwierzęcia, a nie od jakiejś okropnej istoty przebywającej w jego głowie. Wyjaśnienie to uspokoiło go - króliki można przecież zabijać.

   Zgodnie z prawdziwą filozofią Kabin, Complain zignorował wszelkie dalsze wątpliwości i przestał o nich myśleć.

   Leżał spokojnie, odpoczywając i starając się jednocześnie oczyścić płuca z utrzymującego się w nich odoru. Po chwili wrócili Giganci. Porywacz Complaina, Randall, bez słowa podniósł go i otworzył klapę w podłodze. Najwidoczniej dyskusja skończyła się po myśli Curtisa. Randall wraz ze swoim ładunkiem wśliznął się z powrotem do niskiego tunelu, położył Complaina na wózku i sądząc z dochodzących odgłosów usadowił się za jego głową. Powiedział coś cicho do stojących nad nim towarzyszy, zapuścił silnik i szary sufit znów zaczął im płynąć nad głowami. Od czasu do czasu na jego gładkiej powierzchni krzyżowały się jakieś rury, kable i przewody.

   W końcu zatrzymali się. Gigant podłubał w suficie, nacisnął coś palcami i nad nimi rozwarł się kwadratowy otwór. Wywleczono przez niego Complaina, przeniesiono kilka jardów, przepchnięto przez drzwi i położono na podłodze. Był znowu w Bezdrożach; ich zapach nie budził w łowcy żadnych wątpliwości. Gigant stał nad nim w milczeniu przez chwilę, jak cień wśród cieni, po czym zniknął.

   Półmrok snu-jawy objął Complaina jak ramiona matki. Znów znalazł się w domu, wśród niebezpieczeństw, które nie były mu obce. Zasnął...

   Legiony szczurów przebiegały po nim przygniatając go do podłogi, pojawił się królik i wdrapał się do wnętrza jego głowy buszując w labiryntach mózgu...

   Complain obudził się z jękiem, przerażony okropnością swego snu. Wokół było nadal ciemno. Sztywność kończyn wywołana pociskiem gazowym ustąpiła, a płuca były zupełnie czyste. Wstał ostrożnie.

   Osłaniając latarkę, aby dawała jak najwęższy promień światła, Complain podszedł do drzwi i wyjrzał ostrożnie na ciemny korytarz. Jak daleko sięgał wzrokiem, rozpościerała się przed nim głęboka przepaść. Wymknął się ostrożnie i po prawej stronie namacał ręką w ciemności rząd drzwi. Świecąc latarką stwierdził, że stoi na wilgotnych i nagich kafelkach. Wiedział już teraz, gdzie jest. Potwierdzała to dzwoniąca w uszach pustka. Gigant przyniósł go z powrotem nad to, co Roffery nazwał morzem. Wiedząc już, gdzie się znajduje, Complain zapalił ostrożnie światło. Morze zniknęło. Podszedł do krawędzi studni, do której wpadł Roffery, ale była ona pusta i prawie całkiem sucha. Po Rofferym nie było śladu. ściany studni błyszczały, obwieszone krwawymi festynami rdzy, W ciepłym powietrzu dno studni szybko wysychało.

   Complain odwrócił się i wyszedł z sali bacząc, by znów nie wzbudzić echa. Skierował się z powrotem do obozu Marappera. Wilgotny grunt lekko uginał się pod stopami. Ostrożnie ominął gnijące resztki glonów z poprzedniego sezonu i dotarł do drzwi obozu.

   Zagwizdał ostro, zastanawiając się, kto pełni teraz wartę: Marapper? Wantage? Fermour? Myślał o nich prawie z miłością i trawestował w duchu stare przysłowie Kabin: „Lepszy diabeł znany od nie znanego". Jego sygnał pozostał bez odpowiedzi. Napięty jak struna wszedł do pokoju, który okazał się pusty. Wszyscy wyszli, Complain zastał sam w Bezdrożach...

   Stracił panowanie nad sobą. Przeszedł już zbyt wieję; Giganci, szczury, króliki - to jeszcze mógł jakoś znieść, ale nie przerażającą samotność Bezdroży. Ciskał się po pokoju kopiąc popękaną podłogę i klnąc, po czym wybiegł na korytarz, gdzie wyjąc i bluźniąc przedzierał się przez chaszcze.

   Czyjeś ciało zwaliło się na niego z tyłu i Complain runął w gęstwinę walcząc rozpaczliwie z napastnikiem. Jakaś ręka energicznie zamknęła mu usta.

   - Przestań się drzeć, ty durniu! - warknął mu w ucho czyjś głos.

   Przestał się wyrywać - w słabym świetle, które na niego padało, dostrzegł pochylające się nad nim trzy postacie.

   - Ja... ja myślałem, że was zgubiłem - powiedział i nagle zaczął płakać. Odprężenie zmieniło go znowu w dziecko: ramiona mu drżały, a po policzkach płynęły łzy.

   Marapper z wprawą uderzył go w twarz.

następny